Zapraszam na 10. już edycję blogerskiej akcji „High 5! Przybij piątkę z blogującymi anglistkami”. Z okazji takiej okrągłej liczby postanowiłyśmy postawić na niecodzienny temat i tym razem nie dzielimy się z Wami materiałami ani pomysłami na zajęcia, a… faktami dotyczącymi nas samych, o których najprawdopodobniej nie macie pojęcia.
Nie znajdziecie dziś u mnie zdjęć z młodości, ani kompromitujących przypowiastek z czasów dzieciństwa ;). Czym zatem postanowiłam Was zaskoczyć? Oto 5 rzeczy, których jeszcze o mnie nie wiecie:
1. Nie znoszę latać, ale to nie wszystko…
Ogólnie straszny ze mnie cykor. Ja się właściwie wszystkiego, w mniejszym lub większym stopniu, boję. Prawie tak samo, jak podróży samolotem nie lubię przemieszczać się samochodem (może dlatego wciąż nie mam prawa jazdy – fakt gratis, jeżeli jeszcze tego nie wiedzieliście), autobusem (no ok, nie takim miejskim… autokarem, choć podróże np. metrem też nie należą do moich ulubionych) czy czymkolwiek większym, co pływa. Ostatnia kategoria zdecydowanie do odstrzału! Raz w życiu, w wieku ok 11 lat, weszłam na pokład żaglówki, po czym zrobiłam taką histerię przy trzecim przechyle, że musieliśmy zawracać do brzegu i jechać okrężną drogą do miejsca docelowego… ? Wydawało mi się, że lubię jeździć pociągami, ale po ostatnich częstych samotnych podróżach, stwierdzam, że też nie za bardzo.
Jednak nie chodzi tylko o podróżowanie w sensie przemieszczania się z miejsca na miejsce. Zmiana klimatu, pobyt w nowym miejscu, różnice kulturowe – to wszystko może (choć to nie samolot, więc nie musi) być dla mnie powodem do stresu. Zdecydowanie nie jestem typem podróżnika. Nasza ostatnia wycieczka do Kenii była nie tylko podróżą na inny kontynent, ale też daleko, daleeeeeeeeeeeeko poza strefę mojego własnego komfortu. Oczywiście, kiedy już cała i zdrowa jestem w domu, ani trochę nie żałuję! Ale coś czuję, że za szybko tego nie powtórzę ;).
[Edit po około 30 minutach od rozpoczęcia pisania] Właśnie wróciłam z garażu. Okazuje się, że samotnych wypraw na -2 też się nieco obawiam…
2. Większość dotychczasowego życia był ze mnie straszny…
…wstydzioch! Teraz samej ciężko mi w to uwierzyć, ale to prawda! 😉 Gdy byłam już nastolatką (a nawet jeszcze na studiach) nawiązywanie nowych znajomości nie było dla mnie łatwe… Mniej więcej wyglądało to tak: za każdym razem, gdy poznawałam nowych ludzi musiało upłynąć sporo czasu, zanim zaczynałam czuć się w ich towarzystwie naprawdę swobodnie. Bywało, że prawie nie odzywałam się podczas wspólnych spotkań! Tak, naprawdę… nie musicie sprawdzać, czy dobrze przeczytaliście. Ja. Siedziałam cicho.
Do tego wystarczyła dłuższa rozłąka, albo zmiana warunków (np. powrót z obozu), żeby cały czas poświęcany przeze mnie na odnajdowanie się w danym towarzystwie przestawał się liczyć… Wracałam z wakacji i nagle relacje, które udało się przez minione dni czy tygodnie nawiązać, zupełnie zmieniały (w mojej głowie) charakter. Jeżeli zdarzało się, że w kolejnym roku (albo i latach) jechałam na obóz ponownie z tym samym towarzystwem, znowu musiało minąć kilka dni, zanim zaczynałam się do znajomych w ogóle odzywać! Crazy… 😉
No dobrze, ale zostawmy już czasy nastoletnie. Jeszcze całkiem niedawno, gdy zaczynałam prowadzić szkolenia, wciaż jeszcze nie było kolorowo. Choć myślę, że na zewnątrz mogło tego nawet nie być za bardzo widać… Kolejny gratisowy fakt: całkiem nieźle potrafię robić dobrą minę do złej gry ;). Ogólnie cieszyłam się z podjęcia decyzji o dzieleniu się swoimi pomysłami z innymi, bo bardzo tego potrzebowałam i z każdym szkoleniem było lepiej, ale dobrze pamiętam jaki stres (nie tylko organizacyjny) towarzyszył pierwszym kilku… i te myśli: „po co ja to sobie robię?!” Właściwie po każdym szkoleniu wychodziłam „wypompowana”, strasznie zmęczona nawet po zaledwie 4 godzinach, a to wszystko właśnie przez ogrom stresu, jaki na mnie spływał. Dlatego właśnie lubię powtarzać, że dziękuję Wam za pozytywny odbiór i Wasze uśmiechy! Pozytywne nastawienie Uczestniczek bardzo mi pomogło ?.
Cieszę się, że wytrwałam tych pierwszych kilka razy, bo, mimo że nie nastąpiło to w tempie błyskawicy, to właśnie prowadzenie szkoleń (i zresztą rozwój Head Full of Ideas) dodało mi wiary we własne możliwości i ogromnej pewności siebie! Teraz wiem, że to jedna z lepszych rzeczy, jakie udało mi się dla siebie samej zrobić na przestrzeni kilku ostatnich lat.
3. Jako dziecko trenowałam…
karate. A to wszystko dlatego, że pozazdrościłam bratu, który był totalnym kozakiem! Zaczął trenować w wieku 6 czy 7 lat i że tak jest było wiadomo od samego początku. Jeździł na różne zawody i z każdych wracał z pucharami albo medalami, zazwyczaj złotymi. To mój młodszy brat (niewiele, zaledwie o 1,5 roku) i chyba podświadomie ciężko mi było z faktem, że jest w czymś na tyle dobry, że regularnie odnosi sukcesy, podczas gdy ja zostałam wyróżniona (za największą liczbę czerwonych kropek ?) w świetlicy tylko po pierwszej klasie podstawówki.
Zapisałam się zatem i trenowałam kilka ładnych lat. Miałam nawet drugi zielony, albo pierwszy niebieski pas (tego dokładnie nie pamiętam). Co więcej, szło mi całkiem nieźle! Ale w żadnych zawodach oczywiście nigdy nie wzięłam udziału. Dlaczego? Patrz punkt wyżej…
4. Mimo, że z jednej strony pewnie ciężko będzie niektórym w to uwierzyć, z drugiej trochę to dla mnie antyreklama, przyznam się:
Jestem fatalnie zorganizowana. Mówię poważnie – fa-tal-nie… I co gorsza, nie umiem tego w ogóle zmienić. Zdecydowaną większość rzeczy robię na ostatnią chwilę, ale naprawdę ostatnią. Przykład: ten wpis. Jest 1.03.2019 (już marzec! ?) 22:52, a ja nawet nie jestem przy końcu (przeskoczyłam sobie ze dwa punkty, myślę…), jutro rano wyjeżdżam na szkolenie do Białegostoku, ale przecież nie mogłam zabrać się za ten wpis miesiąc, tydzień czy choćby dzień, a nie tylko wieczór, z wyprzedzeniem. Jeżeli coś robię ze znacznym wyprzedzeniem to głównie dlatego, że dopada mnie wena twórcza… albo ktoś mi każe (no dobrze, lub sytuacja tego wymaga).
Nie gotuję, bo nie umiem na to znaleźć czasu, pranie rozwieszam ratami, przez 3 dni (ale oczywiście jednocześnie mężowi suszę głowę o to, że śmieci wyrzuca przez kilka dni), prawie nic nie zapisuję i jakimś cudem o tych najważniejszych sprawach jakoś pamiętam, ale obawiam się, że nie będzie tak zawsze…
Uwielbiam pracę „na swoim”, ale ogromnym minusem tego jest to, że jestem dużo gorzej zorganizowana, niż gdybym nad sobą miała szefa, który regularnie rozlicza mnie z wykonywanych zadań. Pora wracać do stałej pracy! 😉
5. A na koniec krótko…
Pamiętam rozmowę z moją Mamą, kiedy zaczynałam pisać bloga, albo już pisałam, ale niespecjalnie długo (a zaraz minie 6 lat!!!). Mówiła wtedy mniej więcej tak: super, rób to, a zobaczysz, jeszcze kiedyś będziesz na tym (czyt. na swojej pasji) zarabiać, a ja…. pukałam się wtedy w czoło. Jak się cieszę, że to ona miała rację! 😉
I jeszcze kilka bonusowych faktów:
- Gdy miałam 7 lat i spędzałam godziny na rysowaniu w Paintcie, Tata wróżył mi karierę grafika. Też, wówczas po dziecięcemu, pukałam się w głowę. A jednak, coś w ty było, bo mimo że do profesjonalnego grafika mi daleko, stale się w swoich graficznych umiejętnościach posuwam do przodu. Ci rodzice to jednak czasem mają rację;
- Nie piję kawy, nigdy nie piłam. Przez to nawet cola potrafi sprawić, że nie śpię pół nocy. Raczej nie piję coli;
- Z moim mężem byliśmy para prawie 11 lat, zanim wzięliśmy ślub, a potem wszystko potoczyło się znacznie szybciej – miesięczna Hania była już z nami na pierwszą rocznicę ślubu (w związku czym specjalnie jej nie świętowaliśmy 😉 );
- Nie znoszę rozmawiać przez telefon, kiedy już muszę gdzieś zadzwonić, nawet jeżeli ma to trwać zaledwie kilka minut, zazwyczaj zabieram się za to przez pół dnia, no ale wiadomo… fatalna organizacja czasu to moja codzienność;
- Nigdy w życiu nie jadłam krewetek, i myślę, że już nie zjem.
Wpis powstał w ramach akcji „High 5! Przybij piątkę z blogującymi anglistkami!” Zobaczcie, czym dziś postanowiły zaskoczyć Was pozostałe Dziewczyny biorące udział w tej edycji:
Monika – www.male-duze.pl
Ewa – www.angielskiebajanie.pl
Kasia – www.made-by-kate.pl
Edyta – www.edytapikulska.weebly.com
Ewelina – www.pomyslyprzytablicy.pl
Kaja – www.londonopoly.blogspot.com
Paulina – www.angschool.weebly.com
Maria – www.letsreadinenglish.wordpress.com
Karolina – www.karolinakepska.com
Ilona – www.englishfreak.p
hahaha dobre. Krewetki blee, kalmary mniam.
Haha, nieee! Właśnie się wczoraj zastanawiałem, czy dopisać też kalmary ?. Ogólnie owoce morza dla mnie robią blee ?.
Ha!Ha! Z tymi rozmowami przez telefon to cała ja!!! Nawet chciałam to zawrzeć w moim poście ale się wstydziłam! Do rozmów telefonicznych musiałam przełamać się podczas pobytu w UK bo tam niestety wiele spraw załatwia się tylko telefonicznie, ale był to dla mnie ogromny stres.
Luzik guzik, ja wpis skończyłam pisać o 9:40, poprawiłam jeszcze o 9:50, po czym pojechałam na basen i teraz się przyznam: ustawiłam wpis na 10pm zamiast am i stąd opóźnienie – mąż wstawiał mój wpis krok po kroku przez telefon. ??? Niezorganizowanie – rozumiem i szanuję.
Połowę wpisu, to jakbym czytała o sobie ? Kawa, krewetki, brak organizacji i gotowanie, a raczej jego brak ? Ja co prawda ma prawko, ale nie jeżdżę, bo nie czuję się komfortowo w samochodzie, jak go sama prowadzę.
Ja również jestem fatalnie zorganizowana! Choć Ty nie dajesz tego po sobie poznać ?
Z tą organizacja mam tak samo. Wielkie plany, czego to ja nie zrobię, następnie nic z tego nie wychodzi :/
Marysiu, przybijam 5 niemal we wszystkim ? dziękuję, że napisałaś, szczególnie o wstydziochu i dezorganizacji i niechęci do telefonów. To pomaga ??
Nienawidzę owoców morza, bleee. Też ze mnie straszny cykor, jeszcze nigdy nie leciałam samolotem i zawsze mówię, że chyba ktoś by musiał mnie najpierw uśpić żebym wsiadła do tego potwora :p
Ja za to się wszyskiego przestraszam i chyba jest to dziedziczne, bo jak na razie Leona równie łatwo przestraszyć niechcący. Mam nadzieję, że mu to minie, bo u mnie to już nie do odratowania 😉
Hihi, no to tego Wam życzę 😉
Marysiu, poza kawą, krewetkami i karate (3xk!) odnajduję w Twoim wpisie wyznanie bratniej duszy ;). W podzięce za uskrzydlający dla mnie wpis o blogu, którego sukces przerósł Twoje najśmielsze oczekiwania (dla mnie jesteś chodzącą inspiracją!!!) oraz za śmiałe wyznanie o problemach z organizacją (choć i tak Ci nie wierzę ;P), zdradzę Ci, że fobię lokomocyjną daje się pokonać! 🙂 Jestem tego najlepszym przykładem. Naprawdę nie wierzyłam, że kiedykolwiek pokonam strach przed prowadzeniem samochodu. Zajęło mi kilka dobrych lat dojście do etapu, w którym nie wyobrażam sobie siebie bez samochodu. Dla ścisłości dodam, że nie zatrudniam szofera ;).
Agnieszko, dziękuję bardzo za komentarz! Bardzo mi miło, po raz kolejny zresztą po wiadomości od Ciebie 🙂 Czyli mówisz, że jest nadzieja, że jeszcze mi się odmieni..? 😉
O matko! To cała ja! OMG, myślałam że tylko ja tak mam! Na sercu lżej że nie jestem „sama” 😉
P.s Świetnie prowadzisz stronę, Twoje pomysły wieja kreatywnością zewsząd! Brawo Ty!