No właśnie, tym razem będzie trochę o dyscyplinie i motywacji. W jednej z grup na Fb padły ostatnio pytania dotyczące zarówno jednej jak i drugiej w kontekście pracy z najmłodszymi. Postanowiłam zatem ująć moje „mądrości” na ten temat w zgrabny (mam nadzieję) post na blogu, tak by móc w przyszłości odnieść się do niego zamiast pisać wypracowania w komentarzach na Fb forach. Coś czuję, że i te wpisy będą długie… ;).
Wbrew kolejności w tytule, zacznę od motywacji. Jak ja właściwie motywuję moich uczniów? Wierzcie lub nie, ale nie stosuję żadnego konkretnego systemu motywującego.
Niejeden nauczyciel pracujący z dziećmi dobrze wie, że najmłodsi uczniowie mają w sobie naturalną chęć poznawania świata, wszystkiego co nowe i oczywiście interesujące. Dlatego właśnie można powiedzieć, że dzieci same z siebie lubią się uczyć, a najlepszą rzeczą jaką może zrobić nauczyciel jest wykorzystanie tego! „Jedyne”, co musi zrobić, to stworzyć zajęcia, które będą dla dzieci na tyle atrakcyjne, by po prostu chciały brać w nich udział. Niektórzy z Was powiedzą – banał. Owszem, Ameryki na pewno nie odkrywam :). Niemniej jednak nie każdy nauczyciel od razu podchodzi w ten sposób do kwestii motywacji. Wiem, bo w końcu sama kiedyś byłam początkującym nauczycielem.
Inni z kolei mogą pomyśleć – łatwo mówić, trudniej zrobić. I z tym także się zgadzam. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest to łatwe zadanie. Jednak każdy, kto decyduje się na pracę z dziećmi musi wiedzieć, że nie uda się, jeżeli nie jest osobą kreatywną, pełną zaangażowania, pasji, ale także bardzo cierpliwą! Rzadko zdarza się, by na samym już początku udało się osiągnąć wszystkie zamierzone cele. Najważniejsze jednak, by je w ogóle mieć! 🙂 A jednym z nich powinno stać się dążenie do takiego układu, w którym uczniowie są silnie zmotywowani poprzez samą atrakcyjność zajęć. To właśnie dobrowolna chęć udziału w zabawie jest najlepszą formą motywacji – tą słynną „motywacją wewnętrzną” ;).
Jakiś czas temu przeczytałam w „Neurodydaktyce” Marzeny Żylińskiej, że jeżeli dziecko (nawet sporo starsze niż przedszkolak) nie lubi się uczyć, to znaczy, że gdzieś popełniliśmy błąd. Najprawdopodobniej nie udało się nam przekazywać wiedzy w taki sposób, by podtrzymywać naturalną chęć jej zdobywania. Miejcie zatem na uwadze, że nieprawidłowe podejście może nie tylko nie wpłynąć na rozwój motywacji, ale także ją zniszczyć (zabrzmiało okrutnie, wiem…).
Co do nagród rzeczowych, nie mam nic przeciwko naklejkom czy pieczątkom – sama daję je czasem dzieciom, bo po prostu to lubię! ale z przyznawaniem ich trzeba być ostrożnym. Już kiedyś o tym pisałam, ale z chęcią powtórzę, że najskuteczniejsze są tego typu „nagrody” przyznawane nieregularnie. W przeciwnym wypadku prędzej czy później stracą dla dzieci wartość lub staną się tą niepożądaną formą motywacji (robimy coś za coś, uczestniczymy w zajęciach nie dlatego, że dobrze się bawimy, ale dlatego, że za to dostaje się nagrodę). Jeżeli natomiast uda Wam się zachęcić swoich uczniów do aktywnego udziału poprzez prowadzenie uwielbianych przez nich zajęć, takie wabiki typu pieczątki czy naklejki nie będą Wam potrzebne! (Mogą oczywiście stać się dodatkową atrakcją.) Nikt nie będzie uzależniał swojego udziału w lekcji od tego, czy coś dostanie czy też nie, a uczniowie nie będą się ich „domagać”.
Oczywiście istnieją przypadki, w których można, a czasem nawet trzeba, zacząć od motywacji zewnętrznej. Gdy np. dziecko jest uparte i kategorycznie odmawia udziału w zajęciach (za czym kryją się pewnie nieznane od razu nauczycielowi powody), może zachęcić je perspektywa otrzymania na koniec naklejki. Należy jednak pamiętać, aby celem stało się rozbudzenie motywacji wewnętrznej ucznia. Można to osiągnąć poprzez angażowanie go w fajne zabawy i inne aktywności, które sprawiają mu przyjemność. Tu rolą nauczyciela jest wnikliwe obserwowanie danego ucznia, wyczucie na czym mu zależy, co zachęca go do dalszych działań. Kolejne niełatwe zadanie… Ale kto mówił, że praca nauczyciela jest łatwa?! 😉
W zeszłym roku miałam taki przypadek: na zajęcia dodatkowe, które prowadziłam, chodził 6-letni chłopiec, którego zachowanie na początku roku naprawdę nie było fajne. Poza tym, że był bardo ruchliwy, wszędzie było go pełno, co samo w sobie utrudniało prowadzenie zajęć, był bardzo nieprzyjemny – mówił, że nie chce przychodzić, że nie lubi angielskiego, był niemiły dla innych dzieci. Pamiętam, że po którejś takiej lekcji pomyślałam, że nie dam sobie z nim rady, że nie jest zmotywowany do tego by tu przychodzić, a ja zajęcia z nim mam na tyle rzadko, że pewnie nie uda mi się tego zmienić. A jednak!
Właściwie chwilę po tym jak taka myśl przeszła mi przez głowę, pożałowałam tego i postanowiłam wziąć się w garść ;). Zaczęłam od rzeczy na pozór banalnej, a jednak bardzo ważnej – CHWALENIA za najdrobniejsze nawet sukcesy. X ewidentnie tego potrzebował, a jego niemiłe komentarze w stosunku do innych wynikały często po prostu z zazdrości, z tego że ktoś wie lepiej, potrafi więcej. Następnie wprowadziłam na lekcjach system punktowy – dzieci mogły dostawać za różne aktywności punkty, za daną liczbę punktów pieczątkę, a za 3 pieczątki – naklejkę. O tym, jak to dokładnie działało nie będę się rozpisywać, ale generalnie dążyłam do tego, by każde dziecko otrzymywało taką samą, maksymalną liczbę punktów. Ich nieprzyznanie musiało być konsekwencją jakichś konkretnych działań ucznia, o czym każde z dzieci wiedziało wcześniej! Także przyniosło to efekty, ponieważ X mógł na własne oczy zobaczyć (pieczątki dzieci zbierały w zeszytach) co i ile zyskuje dzięki aktywnemu uczestnictwu w zajęciach. Widać było, że ma to dla niego znaczenie, bo od razu po lekcji chwalił się tym mamie. Od tego systemu odeszłam jak tylko zobaczyłam, że nie jest dzieciom potrzebny do szczęścia.
Ale to nie koniec… Co najbardziej zmotywowało X-a? Otóż atrakcyjne zajęcia! Pierwsze zajęcia w nietypowej formie zorganizowałam z okazji Halloween – dzieci były zachwycone, X także. Nawet podczas zabawy usłyszałam od niego „Ale się pani napracowała” i przyznam, że było to wspaniałe uczucie (uczeń, do tego nieco niesforny, docenił moją pracę!). Już na kolejnych zajęciach dopytywał kiedy będą następne dłuższe zajęcia. Wówczas jeszcze trochę przebąkiwał pod nosem, że tylko te Halloweenowe mu się podobały, a inne nie – dlaczego tak było…? Podczas regularnych zajęć bawiliśmy się dokładnie tak samo, tyle że trwały one krócej, a sala nie była tak atrakcyjne przystrojona… No dobra i jeszcze można było się przebrać – to pewnie dlatego ;). Zaczęłam wtedy mówić X-owi, że musi być cierpliwy, że obiecuję, że zorganizuję podobne zajęcia, ale tak samo jak było przed Halloween – musimy się wszyscy do nich przygotować (dłuższa lekcja była podsumowaniem tego, o czym się uczyliśmy, wykorzystywałam podczas niej zabawy i piosenki, które poznaliśmy wcześniej). Następne takie zajęcia odbyły się w okolicach świąt. Po nich X był już „kupiony”! Przychodził do mnie bardzo chętnie, zdarzały mu się jeszcze dziwne komentarze, ale o dziwo moje upomnienia zaczęły przynosić błyskawiczny efekt. Potem mieliśmy jeszcze jedną wyjątkową lekcję z okazji Dnia Dziecka, ale sami wiecie ile miesięcy dzieli grudzień od czerwca, a naprawdę nie było w tym czasie z X-em żadnych problemów. Na koniec roku, ku mojemu zresztą wielkiemu zdziwieniu (serio), przytulił się do mnie i podziękował za to, że go uczyłam.
Wszystko to wiąże się ściśle z utrzymaniem dyscypliny na zajęciach. To właśnie wypracowanie sobie dobrych relacji z uczniami decyduje w dużej mierze o naszym sukcesie. Jak się do tego zabrać? O tym jeszcze napiszę! 🙂
Jeżeli chcielibyście coś jeszcze dodać, zachęcam do pisania w komentarzach. Każda wskazówka i uwaga są cenne!
System z punktami wydaje mi się rewelacyjny! Możesz opisać jak to działa?
Szczerze powiedziawszy nic specjalnego ;). Wprowadziłam taki system punktowy ponieważ coś podobnego stosowała koleżanka prowadząca grupy równoległe.
Przed wykonywaniem jakiegoś zadania mówiłam dzieciom, że mogą zdobyć jakąś liczbę punktów (szczerze powiedziawszy nie ustalałam wcześniej co ile jest warte). Wszyscy zazwyczaj chętnie robili zadania, więc dostawali te punkty bez większego problemu. Każde dziecko miało swój zeszyt. Uczniowie rysowali tam różne rzeczy czy wklejali i na końcu zapisywali swoje punkty (to była informacja dla nich, dlatego też nie było żadnej ogólnej tabelki, rankingu – nic z tych rzeczy. Każdy miał za zadanie sam pilnować swoich punktów :)). Kiedy wiedziałam, że mieli już z czego uzbierać 10, zaglądałam do ich zeszytów i wstawiałam im pieczątki. Jak uzbierały się 3, dostawali ode mnie naklejkę, którą sami sobie wybrali :). Zdarzyło się, że wspomniany przeze mnie we wpisie X np. cały czas nawijał zamiast robić jakieś zadanie, wtedy ostrzegałam go, że jak nie zdąży (bo skupia się na mówieniu, a nie na robieniu) to nie będę mogła dać mu punktów. Jednak w takim wypadku zawsze dawałam mu szansę na ich zdobycie później, czyli mógł dokończyć zadanie w książce w domu i pokazać mi na następnych zajęciach. Wtedy wstawiał sobie tyle samo punktów, co reszta dzieci na zajęciach wcześniej. Nie zdarzyło mi się by komuś w ogóle nie dać punktów.
System stosowałam krótko, bardziej jako zachętę na początek :).
A ilu uczniów miałaś w grupie? Jaka grupa wiekowa?
mała kilkuosobowa grupka 6-latków
Ten system sprawdza sie 19osobowej grupie 8latków, ale w ogóle nie sprawdza się w pierwszych klasach (6 i 7latki). Masz jakąś sugestię?
A masz w tych klasach problem z motywacją czy z dyscypliną? bo jak rozumiem jakiś pb jest 😉
hmm, chyba z dyscypliną, jak ich wycisze, to przez jakies 2-3minuty pracują, a potem znowu gadanie, znowu ich przekrzykuje, wyciszam, robimy jakieś zadanie a po 2-3-4minutach rozmawiają od nowa. Najgorzej jest podczas zadań na słuchanie. Zatrzymuje po każdej odpowiedzi, żeby każdy zdążył połączyć/pomalować, itd. (jak nie zatrzymam to jest lament "proszę pani, za szybko", "proszę pani, co on tam powiedział"). Ale Ci którzy zrobią wcześniej zaczynają rozmawiać, ci co pracują wolniej meczą się z zadaniem, kiedy w końcu uda się wszystkim, musze ich od nowa uciszać, zeby móc dalej puścić płytę. Such exercises take forever…
oczywiście nie znam Twoich metod pracy ani tych grup, ale może trzeba podejść do nich trochę jak do przedszkolaków? uporządkować bardzo lekcje (za pomocą piosenek, rymowanki – ustalić bardzo konkretna klasową rutynę), odejść nieco od podręcznika (bo jak rozumiem z jakimś pracujecie), w końcu musisz zrealizować podstawę nie podręcznik :). W sumie dyscypliną wiąże się z motywacją, wiec jeżeli zbieranie punktów (pewnie zbyt długo muszą czekać na efekt) to nagradza ich bezpośrednio naklejkami, pieczatkami, ale na pewno nie na każdych zajęciach! o tym, że powinnaś ich chwalić (nawet przesadnie, "teatralnie") za najmniejsze sukcesy pewnie nie musze wspominać, a ćwiczenia ze sluchu może jakoś możesz zmodyfikować? tak żeby zaangażować wszystkich (coś z pokazywaniem, ruchem, odejść trochę od ćwiczeń z książki?)
Jest to szkoła publiczna, klasa 25osobowa, wiem, że realizuje podstawę, a nie podrecznik ale jednak musze robić podręcznik, bo potem rodzice mają pretensję. Z tymi punktami to było tak, że mieli uzbierać 5, myślę że to nie dużo ale zauwazyłam, że nie skutkuje więc zaczełam nagradzać je naklejkami, trochę ich to zmotywowało. Ale na krótki czas. Potem rozmawianie zaczyna sie od nowa, jak muszę podnosić głos, żeby ich uciszyć, a potem tracę gardło. Jestem już zmęczona i wypalona tą pierwszą klasą…
Wcale się nie dziwię! 25-osobowa grupa (zwłaszcza pierwszaków) to zdecydowanie za duża grupa i szczerze powiedziawszy ja nie mam z takimi doświadczenia… Życzę powodzenia, mam nadzieję, że znajdziesz na nich jakiś sposób!